Zaproszenie leżało na stole obok nadgryzionej przez mole książki
Naipula i sterty poplamionych papierzysk. Było niewielkie, złożone w pół
i wyglądało jak list od dawno niewidzianego znajomego. Na górze karty
widniał szkarłatny napis: „Renu poślubia Rameśa”. Dalej: data, dwa
tandetne, siwo-purpurowe serca i sztampowa formułka zapisana kursywą:
„Serdecznie zapraszamy na ceremonię zaślubin naszej córki Renu z domu
Nair z Rameśem synem Narayana oraz na lunch, który odbędzie się po
rzeczonej uroczystości”. Biały arkusz zamknięty został arabeskowym
wzorem tu i ówdzie zranionym różem. W formie i treści zaproszenia kryła
się tęsknota za szczęśliwym i dostatnim życiem. Była tam również skryta
obawa, którą parę tygodni wcześniej widziałem w oczach Renu.
Było wczesne popołudnie, różowawe chmury kłębiły się kapryśnie, rzec
można zawadiacko, zakrywając niebieskie otchłanie. Renu szła dostojnie
acz swobodnie niosąc opasłe tomiska traktujące o filozofii indyjskiej.
Zmierzaliśmy do biblioteki. Przez chwilę rozmawialiśmy o naglących
sprawach: zbliżających się egzaminach, przeczytanych lekturach i
nadchodzącej porze deszczowej. Odcedzone, popołudniowe słońce
podkreślało szczupły rysunek twarzy filigranowej hinduski. Ubrana w
granatowe sari wydawała się równie subtelnie ciepła jak podmuch wiatru
roznoszący wokół zapach jaśminu. Przez chwilę razem smakowaliśmy woń
kwiatów porastających rozległe ogrody wokół biblioteki. Renu przymknęła
migdałowe oczy i wyszeptała: Rodzice aranżują moje małżeństwo z synem
wuja Narayana.
Słońce oparło się o kęs omszałego muru a zduszony warkot trójkołowej
rikszy wdarł się w ciszę ogrodu. Kilku smukłych hindusów, śmiejąc się i
klaszcząc w dłonie, przemaszerowało traktem obwodzącym mały skwer, na
którym staliśmy. Ktoś zapalił biri, a za kokosowym gajem dwie brunatne
krowy z nonszalancją przeżuwały kolejny kęs brudnej trawy. Za
uniwersytecką biblioteką, jak okiem sięgnąć rozciągały się zielone
tereny pagórkowatej Kerali, południowego stanu Indii znanego jako Boska
Kraina. Kerala to tropikalne puszcze, dzikie, zalesione rozlewiska,
usiane świątyniami wzgórza i pałace tonące w szarej, monsunowej mgle. To
świat do którego niegdyś zawitał Vasco da Gama, miejsce gdzie doszło do
spotkania starego Wschodu z Zachodem. Od nadmorskiego Calicut do
stołecznego Trivandrum i od Cochin aż po Kannur codziennie ktoś
otrzymuje szarą kopertę z równo złożoną kartą, opatrzoną tytułem
„zaproszenie na ślub naszej córki”. Szlacheckie rody zamieszkujące
tereny od perkatych wysoczyzn Waynard aż po obmyte morskimi wodami
Kanyakumari: Nair, Nambudiri, Atikal – wszyscy dbają by ich córki i
synowie wybrali odpowiedniego partnera życiowego…
Renu
zanuciła dziecięcą piosenkę i tanecznym krokiem podbiegła do
skłonionego wiekiem drzewa. Zerwała parę czerwonych kwiatów o
załzawionych płatkach i wplotła je w swe kruczoczarne loki. Zaśpiewała
jeszcze jedną zwrotkę i zamilkła rozglądając się niepewnie wokół.
Otoczył nas tłum hinduskich dwudziestolatków. Patrzyliśmy jak spacerują
leniwie trzymając się za ręce, obejmując. Wydawało się, że ludzie ci
witają się, rozmawiają, kłócą się i żegnają jakby od niechcenia. Jakby
kolejne teatralnie wypowiadane zdania zamierały w nieokreśloności ich
codziennego życia.
Obiecałem przyjść na ślub. Renu dotknęła opuszkami palców hibiskusa –
miał słodki, rozkoszny zapach. Uśmiechnęła się. Trudno było mi określić
jej uśmiech, lekki grymas z tajemniczą, cierpką nutą. W jednej chwili
jej nastoletnia twarz wydała mi się jednak smutną niezgodą na szarą
rzeczywistość. Pomyślałem, że może to tylko złudzenie – ta pełna
witalności dziewczyna nie sprawiała przecież nigdy wrażenia
rozczarowanej swym życiem.
Pod wieloma względami Indie nigdy się nie zmieniły – tak samo smakuje
tu serwowana na śniadanie masala dosa, krowy nadal przechadzają się
ulicami metropolii, a ostatnie strony gazet zapełniają ogłoszenia
matrymonialne. Prawie wszystkie zaczynają się od słów: „szukamy
odpowiedniej małżonki dla naszego syna”, „szukamy przystojnego i
bogatego męża dla naszej córki”. Tego typu formy zawierania związków
małżeńskich są ogólnie przyjęte choć zdarzają się wyjątki: małżeństwa
zawarte wbrew woli rodziców czy też wbrew nakazom astrologa.
Dzień 11 października jest dobrowróżbną datą, a małżeństwo zawarte w
tym dniu będzie trwałe i szczęśliwe. Tak powiedział astrolog. Wszystkie
szczegóły dotyczące ślubu zawsze konsultowano z Rajeshem Kumarem,
astrologiem mieszkającym nad brzegiem Brahmaputry. Taka była tradycja
rodu Nair, z którego pochodziła Renu. Pan Kumar odczytał prawdy zapisane
w gwiazdach: porównał horoskop córki Naira z datą urodzin przyszłego
zięcia i, przy ogólnym westchnieniu ulgi, powiedział, że rodzice nie
mogli wybrać lepszego męża dla swojej córki. Rameś jest idealnym
kandydatem dla Renu – tak mówią gwiazdy.
Gdy wieczorem czytałem kolejny raz treść zaproszenia, gwiazdy
nieśmiało połyskiwały na bezchmurnym niebie. Za oknem raz po raz wiatr
przeczesywał korony rachitycznych drzew. Nagle zobaczyłem, że odludną
ulicą keralskiej mieściny przechadza się cień. Cień okazuje się Rameśem –
przemyka w sztywnym garniturze wąskim, kamienistym traktem… Widziałem
jak niesie, zamknięty poświatą księżyca, neseser. Idzie sztywnym
krokiem, co chwilę przystaje. Gdzieś w oddali odzywa się ćakrawaka –
ptak symbolizujący dozgonną miłość. Rameś zatrzymuje się, wykonuje gest
jakby chciał zerknąć na zegarek. Po chwili rusza dalej: idzie zgarbiony i
zamyślony. Któż odgadłby o czym myśli. Na pewno tysiące pytań
zaprzątają mu głowę: czy praca, którą załatwił mu wuj Rakeś będzie mu
odpowiadała? Czy wynagrodzenie będzie wyższe niż czynsz nowego domu? Jak
będzie wyglądała jego żona? Czy będzie miała lotosowe spojrzenie i
wydatne usta jak księżniczka z baśni, którą czytał mu stary Mohan? Czy
może będzie bosą tancerką w turkusowym sari? Rameś następnego dnia ma
zobaczyć po raz pierwszy swoją przyszłą żonę. Wprost nie może się
doczekać: słyszał o niej wiele dobrego. Opowiadano mu jakie lubi potrawy
i że ma serdeczny uśmiech, studiuje na wydziale literaturoznawstwa i
dużo czasu spędza w bibliotece. Tyle dowiedział się od jej rodziców. Nie
wie jednak, że Renu uwielbia odwiedzać kuzynostwo w pustynnym
Radżastanie, lubi zapach starych książek, kurzu, który osiada na
ostatnich, niedoczytanych stronicach…
Rameś zaplanował już wszystko: będzie woził swoją młodą żonę czarnym
motocyklem, zabierze ją w podróż do tonącego w zapachu nowomody Cochin.
Kupi jej srebrny wisiorek i przy szklaneczce słodkiego ćaju będzie
zachwycał się jej ciepłym głosem. A Renu będzie się uśmiechać, będzie
cieszyć się jak każda dziewczyna w jej wieku. Potem pokaże zdjęcie
ślubne koleżankom i będzie delektować się ich zazdrosnymi spojrzeniami.
Na drugi dzień Lakszmi, znajoma ze szkolnej ławy, szeptem zdradzi jej
szczęśliwą nowinę: ”Rodzice obiecali mi, że za dwa lata ja również będę
miała takie zdjęcie” Renu będzie jej gratulować i wspominać słodycz
mlecznego pajas – napoju, którym dziewczyna częstuje w noc poślubną
swego kochanka. Słodkość ta, ma stanowić preludium cudownych chwil,
które będą odtąd treścią wspólnego życia małżonków.
W dniu zaślubin rodziny zebrały się w przestronnym gmachu jednego z
teatrów. Na scenie ustawiono kwiaty, lampki i kadzidła przyprószone
kolorowymi proszkami. Poproszono naczelnego bramina by stosownym
rytuałem przywołał opiekuńcze bóstwa. Gdy tak się stało, delegacja
kobiet z rodziny Renu udała się by przywitać pana młodego. Następnie,
odziane w odświętne sari, kobiety z rodu Rameśa udały się by powitać
jego przyszłą żonę. Wszystko przy ciekawskich spojrzeniach przybyłych
gości. Renu stała na scenie nieco zatrwożona, niby aktorka, która
zapomniała swojej kwestii. Ceremonia była w istocie dopracowanym
przedstawieniem – rytualną dramą odgrywaną przed publicznością złożoną z
ludzi i bogów.
Błysnął flesz i pan młody wkroczył majestatycznie do obramowanego
wotywnymi przedmiotami audytorium. Świeże, białe kwiaty wpięto we włosy
Renu, jako symbol czystości i wierności małżeńskiej. Z widowni dały się
słyszeć okrzyki radości – państwo młodzi ukazali się razem na scenie.
Ceremoniał odbył się tak, jak wymagała tego tradycja. Bramin, pół-nagi
szafarz ślubnej ceremonii, dokonał rytuału: konsekrowany ogień spopielił
rozdrobnione ziele kuśa, a różnobarwne kwiaty rozrzucono wokół zapalony
lampek oliwnych. W oparach obiaty zadźwięczały pradawne mantry.
Za oknem ukazały się krople deszczu a nagły podmuch wiatru rozwiał
ułożoną z tęczowych proszków jantrę – magiczny symbol hinduistycznego
obrzędu. W podniosłej atmosferze, w burzy oklasków, pan młody zawiesił
na szyi swej wybranki ozdobny medalik z magicznym grawerunkiem. Ten
amulet i symbol małżeńskiej wierności olśnił zgromadzonych kunsztownym
wykończeniem. Moment ciszy potem aplauz, trzask migawek i skandujący
tłum. Gdy państwo młodzi zasiedli na wtoczonych na scenę fotelach,
zgodnie z hinduską tradycją zostali nakarmieni mleczno-bananową strawą:
otrzymali łyżkę pełną słodkiego pajas od każdego z przybyłych krewnych.
Gdzieś za oknem audytorium zakwiliła ćakrawaka.
Jeszcze długo tego dnia młoda para delektowała się wiwatami
wznoszonymi na ich cześć. W tłumie zniknął zaproszony bramin. Zabrano ze
sceny oliwne lampki i zaproszono gości na wykwintny obiad. Długie stoły
zazieleniły się liśćmi bananowca, których w Kerali używa się zamiast
talerzy. Podano: ryż, morskie ryby i pikantne curry.
W zamierzchłych czasach dla indyjskiej kobiety małżeństwo oznaczało
koniec dzieciństwa, okresu gdy mogła mieszkać ze swoją rodziną i
spotykać się z przyjaciółmi. Po ślubie miała wyprowadzić się z
rodzinnego domu, do posiadłości męża i zamieszkać z jego rodziną.
W południowych Indiach związki zawiera się często między dalekimi
krewnymi, istnieje więc możliwość, iż para pozna się wcześniej. Na
północy kraju w związki małżeńskie wchodzą często zupełnie obcy dla
siebie ludzie. Większość hinduskich dziewcząt pragnie jednak jak
najszybciej wkroczyć w dorosłe życie, stać się kobietą – panią domu.
Ślub córki to dla rodziny wielki wydatek – wymagany jest bowiem
odpowiedni posag, prezenty dla rodziny pana młodego i huczna ceremonia
weselna. Choć w różnych regionach Indii sam ceremoniał ślubny może
przebiegać nieco odmiennie, podstawowy schemat wywodzi się z pradawnych
czasów. Ojciec panny młodej oddając córkę przyszłemu zięciowi, rozpalał
święty ogień i składał obiatę dla bogów. Jednym z najważniejszych
elementów celebry był akt trzykrotnego wkroczenia zaślubionych na
rytualnie przygotowany kamień. Następnie młodzi przechodzili wokół,
rozpalonego, przy inkantacji mantr, ognia – to tak zwana ceremonia
siedmiu kroków. Jeżeli uroczystość odbywa się wieczorową porą, para
często udaje się na przechadzkę. Podczas spaceru młoda małżonka powinna
złożyć przysięgę wierności w chwili, gdy ujrzy gwiazdę polarną, symbol
stałości uczuć.
Renu cieszyła się zdjęciami, które wykonano podczas uroczystości –
opasły album przeglądała wielokrotnie. Przyglądała się uważanie każdej z
fotografii. Wujostwo, stryjenka, szacowny kuzyn… na ostatniej stronie
ślubnego albumu zdjęcia młodej pary wśród zieleni okolicznej dżungli.
Dalej fotografia na której Rameś przenosił Renu przez wąski strumień w
dziewiczym lesie. Poniżej napis: „Renu i Rameś – wiecznie zielona
miłość”. Renu uśmiechnęła się do swoich myśli – pomyślała o przyszłych
chwilach pełnych miłości: będzie to miłość zielona, świeża i niewinna,
jeszcze niedojrzała – zielona jak pradawna Kerala: spętana pnączami
bananowca, zamknięta seledynowymi lasami i szmaragdową tonią oceanu
wczesniej publikowane na wiadomosci24.pl