piątek, 27 grudnia 2013

Od Alabamy do Indii czyli przygody wielebnego oszusta

Książki Mike’a Resnicka, współczesnego, amerykańskiego pisarza science-fiction, cechują liczne nawiązania do legend i mitów. Autor, zainspirowany tradycjami Afryki, stworzył opowieść o szamanie z przyszłości, ratującym swoich pobratymców na odległej planecie („Kirinyaga”). Z fascynacji Czarnym Lądem, powstała również powieść „Kły”, historia tajemniczego artefaktu należącego do plemienia Masajów. Prócz historii afrykańskich, Resnicka fascynowała mitologia i zagadki starożytności. Właśnie dlatego pisał również zwariowane powieści fantastyczno – przygodowe, których głównymi bohaterami były postacie stylizowane na legendarnych bohaterów. 
Opowieść o Lucyferze Jonesie ("Lucyfer Jones") jest w pewnym sensie parodią klasycznych książek przygodowych, satyrą wyśmiewającą przywary i zakłamanie kleru, ale przede wszystkim lekką i przyjemną, pełną ciepłego humoru powieścią łotrzykowską. Tytułowy Lucyfer to podróżnik, kobieciarz, oszust i... kaznodzieja, pragnący zdobyć fundusze na budowę bazyliki pod wezwaniem św. Łukasza. Jako samozwańczy misjonarz, przemierza wszystkie kontynenty, uwodzi Afrykańskie księżniczki, próbuje ukraść skarb Atlantydy, zostaje opatem klasztoru w Tybecie i staje oko w oko z chińskim smokiem. 
Wszystkie opowieści o przygodach Jonesa, pełne są zabawnych perypetii i  humoru słownego. Główny bohater jest nie tylko księdzem i wagabundą, ale też pomysłowym oszustem. Dość powiedzieć, że Lucyfer czerpie zyski z przeganiania duchów w Rzymie, prowadzi dom publiczny w Niemczech ( gdzie wygłasza także kazania) i zamienia katedrę Notre Dame w jaskinię gier hazardowych. Przygoda goni przygodę, a Lucyfera gonią strażnicy prawa, gangsterzy, wilkołaki, wampiry i kanibale.
 Jak wspomniałem, Resnick mistrzowsko parodiuje klasyczne motywy powieści przygodowych w stylu Haggarda czy Stevensona, jak również szydzi z wad narodowych i stereotypów. Ponadto, główna postać powieści jest właściwie antybohaterem; nie dość, że posiada wszystkie wady stereotypowego Amerykanina, to jeszcze zdaje się być ucieleśnieniem przywar katolickiego misjonarza. Mimo to, trudno nie czuć sympatii dla tytułowego Lucyfera, poczciwego szelmy i awanturnika.
Narracja w pierwszej osobie, sprawia, że łatwiej nam jest identyfikować się z Lufycerem -
nicponiem drwiącym z niebezpieczeństw i z nonszalancją parodiującym styl bycia Indiany Jonesa i Allana Quatermaina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz