Powiedzmy, że w ponury, jesienny wieczór zapragnęliście
wybrać się do dalekiego kraju gdzieś w Azji. Chcecie przeżyć niezapomnianą
przygodę w Himalajach, spotkać najprawdziwszego Yeti i wraz z tybetańskimi
mnichami udać się na poszukiwania legendarnej krainy Szambali. Wszystko to
siedząc wygodnie w ciepłym pokoju i delektując się herbatą z sokiem malinowym.
Nie możliwe? Ależ tak, wystarczy
sięgnąć po klasyczną powieść Robinsona „ Ucieczka z Katmandu” i udać się
do Nepalu wraz z dwoma zwariowanymi przewodnikami Fredem i Georgem.
Kim Stanley Robinson to wielokrotnie nagradzany pisarz
literatury fantastyczno naukowej. W swej twórczości często poruszał trudne
tematy związane z ekologią, rozwojem cywilizacyjnym i jego zagrożeniami.
Nierzadko również snuł alternatywne
wizje historii a osią intryg jego space
oper bywały problemy społeczne współczesnego świata. Są również w dorobku
Robinsona książki lekkie, łatwe i napisane językiem podróżniczej gawędy, nieco
w stylu Henry’ego Ridera Haggarda i Mike’a Resnicka. Taką jest z pewnością
„Ucieczka z Katmandu”: szalona opowieść, którą Robinson napisał po powrocie z
trekingu na Mt. Everest, zafascynowany atmosferą Nepalu i zauroczony Himalajami.
„Ucieczka z Katmandu” składa się z czterech opowieści o
amerykańskich himalaistach, którzy osiedlili się w Katmandu i trudnią się
oprowadzaniem turystów po najwyższych górach świata. George Fergussone i Freds
Fredericks wyemigrowali do Nepalu w latach, gdy panował tam hipisowski klimat,
dzikie, himalajskie ostępy były celem
romantycznych wędrówek europejskich wagabundów, a dzielni poszukiwacze przygód
spotykali się w dzielnicy Thamel by snuć opowieści o spotkaniach z Yeti.
Książka Robinsona
powstała z fascynacji wspinaczką, Himalajami i mistyką wschodu, jest jednak
przesycona swoistym humorem i ironią. Poszukiwania baśniowej krainy Szambali i
spotkania z tybetańskimi duchami opowiedziane są z przymrużeniem oka, a sami główni bohaterowie nie pozują na herosów, ale ze swadą
opowiadają o swoich życiowych niepowodzeniach i kpią z tego, że „na stare lata” przyszło im ratować zaczarowaną dolinę
Szangri- La i tropić tygrysy w Czitawanie. Dużo jest w powieści Robinsona
prześmiewczego humoru jak choćby wątek w którym trudy himalajskiej
wspinaczki zestawione są z męką Fredsa i George’a zmagających się z
nepalską biurokracją i przekupnymi pracownikami administracji państwowej.
Autorowi udało się oddać atmosferę miejsc, w których toczy
się akcja książki: od pełnego globtroterów, lamów i hipisów Katmandu, aż
po pustelnie w niezbadanych dolinach
Himalajów. Choćby dlatego, można do
„Ucieczki...” wracać, wertować ją ponownie i śmiać się po raz setny z przygód
śmiałków, którym nie straszne ani duchy tulku ani Odrażający Człowiek Śniegu.
Narratorem każdej z opowieści jest George, kpiarz,
niestrudzony gawędziarz, chłodnym okiem przyglądający się tybetańskim mnichom
obdarzonym magicznymi mocami i potrafiący porozumieć się nawet z Yetim. Z tego
też powodu książkę czyta się łatwo i przyjemnie, tak, jak słucha się opowieści bajarza,
zabawiającego gawiedź na wieczornym spotkaniu przy butelce wina.
Trzeba zdać sobie jednak sprawę, iż „Ucieczka...” to powieść w stylu retro, klasyczna jak „Kopalnie króla Salomona” i mimo, że
opiewa awanturnicze przygody jest stonowana: opisami himalajskiej wspinaczki,
buddyjskimi rozważaniami Fredsa i scenami „hipisowskich” pijatyk na Thamelu.
Przygód Georgea i Fredsa nie przeżywa się z wypiekami na twarzy, raczej
delektuje się nimi przy filiżance herbaty z sokiem malinowym. Jest to jedna z tych
powieści, które czyta się jednym tchem i po odłożeniu na półkę zaczyna się
marzyć „ech, gdyby tak zostawić wszystko i uciec do Nepalu”.
Kim Stanley Robinson „Ucieczka z Katmandu” (Escape from
Kathmandu)
Tłum. Piotr Sitarski
Wydawnictwo Zysk i Spółka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz